sobota, 1 sierpnia 2015

Czasem lubię ostro się zeszmacić.

To prawda. Lubię to - jak mówią fejsbukowcy. Lubię się zeszmacić w dwóch znaczeniach tego słowa. W pierwszym - czyli klasyczne upodlenie, po którym człowiek nie wie jak wrócił do domu, gdzie był, co robił i dlaczego ma dziwne przedmioty w kieszeniach. Drugie - w sensie sportowym, czyli wycisk po którym człowiek nie ma siły nawet wejść pod prysznic i jedyne na co siłę ma to oddychanie. Ze względu na piękną pogodę i piękne, warszawskie, okoliczności przyrody, ostatnimi czasy zwycięża we mnie to pierwsze znaczenie. Ba, nawet teraz, gdy siedzę i piszę, paruje ze mnie wczorajsza wóda, a stukot klawiszy sprawie, że  mózg eksploduje  w głowie. 
W samym bieganiu taki stan mi nie przeszkadza. Bo nie biegam. Normalnie bieganie na kacu mnie nie przeraża. Trzeba zabrać większy bidon, albo robić trasę koło sklepów i non stop pić, ale w takim stanie mogę wyciągnąć maksymalnie tempo dolnego rejonu pierwszego zakresu, co kłóci się z moim planem treningowym :) Bo, co zaskakujące, jego realizacja zaczyna iść całkiem nieźle. Nawet leciutkie podkręcenie temp treningowych jakoś idzie. 
Lipiec prezentował się tak:









Żeby tego nie psuć zastanawiam się nad przeprowadzeniem eksperymentu na żywym organizmie (spokojnie, swoim) i sprawdzić czy da się jeden miesiąc ograniczyć spożycie, do takiego poziomu, aby nie kolidował z treningiem. Może być ciężko (jak mówiłem pogoda i okoliczności przyrody...), ale skoro zaczęło żreć, to może warto?
Co jeszcze? Poznane w Szczawnicy małżeństwo biegowych wariatów zaproponowało wycieczkę na festiwal biegowy w Krynicy ( http://www.festiwalbiegowy.pl/ ). Skusiliśmy się. Wybór padł na ten bieg. 

Mając na uwadze, że dwa tygodnie później będzie Maraton Warszawski nic dłuższego chyba nie ma sensu. I tak pewnie dobrze da to w kość (profil trasy jest całkiem niezły), a dodatkowo start jest w samo południe. A przewiduję dośc wysokoą temperaturę tego dnia. 
Już się nie mogę doczekać. Tylko ilość ludzi, która tam na pewno będzie, mnie przeraża.

No nic...korzystając z ostatniego weekendu przed rozpoczęciem eksperymentu, nie pozostaje nic innego, jak iść i wypić piwo na kaca...Ale z umiarem. Jutro rano za kółko i do Kampinosu na 25 km. Dawno tam nie byłem, więc będzie to miła odmina ppo klepaniu kilomterów w betoneowej dżunglii.


A skąd tytuł? Z poezji śpiewanej