sobota, 14 maja 2016

Poszukiwany, poszukiwana...

 I tym razem poszukiwana nie jest forma (chociaż tez by się przydała, ale jestem w stanie zaakceptować obecną, pod warunkiem, że będzie rosnąć). Poszukiwana jest nowa aparatura do targania wody. Po ostatniej przygodzie z bukłakiem trochę się do tego rozwiązania zraziłem. Teraz na sprawdzenie i testy poszedł, również z Decathlonu, plecak z bidonami. O taki:




Pierwsze wrażenia? W sklepie był wygodniejszy i mniej wkurwiający. Zabrałem go (póki co) raz na długie wybieganie. Po dwóch minutach już mnie szlag trafiał, od słuchania, jak chlupie izotonik w bidonach. A wycieczka biegowa, na którą się wybrałem po Kampinosie, trwała trzy godziny....Masakra. Czasem zdarzało mi się, jakoś odizolować ten upiorny dźwięk od siebie (najczęściej w momentach, gdy pod nosem kurwiłem na wysoką temperaturę), ale zawsze wracał i drażnił dalej.Czy da się do tego przyzwyczaić? Nie sądzę. Z drugiej zaś strony, wsłuchiwanie się w chlupot nie jest zbyt wysoką ceną za suche plecy i stratę czasu na zawodach. 
Plecak ma miejsca na dwa bidony o łącznej pojemności jednego litra. Jak dla mnie mało. Trasę 31 kilometrów skończyłem z kompletnie pustymi bidonami. Fakt, że było tego dnia gorąco, ale wolę nawet nie myśleć, co by było, gdybym miał dołożyć jeszcze kilka kilometrów. Chyba śmierć z odwodnienia... Plecak ma dodatkowo bukłak, więc na następną wycieczkę, sprawdzę, jak się sprawi w połączeniu z bidonami.Mam do zrobienia 45 km,więc przyda się każda kropla. 
Plecak ten, pomimo tego, że ma mniejszą pojemność niż MT20, wydaje się być na tyle pojemny, by zmieściły się w nim wszelkie niezbędne drobiazgi. Nawet przy pełnym bukłaku. 
Cholernie niewygodnie umieszczone są kieszonki na bokach. Wyciągnąć coś z nich, w biegu, to prawdziwa ekwilibrystyka. Ze względu na to, że nie ma pasa biodrowego, są umieszczone w górnej części żeber.I to na dokładkę bardziej z tyłu niż z przodu.  Tak to wygląda, bo opisu sam nie rozumiem :)

Zobaczymy,  czy nie wrócę do poprzedniego...Bukłak po oddaniu go do reklamacji, wrócił nowy :)

Poszukiwane też było nowe miejsce do pobiegania. Ot tak, dla złamania monotonii, ciągłego biegania w tych samych miejscach. Moja Lepsza Polowa, w końcu namówiła mnie do tego, żebyśmy nawiedzili kultową, w pewnych kręgach, Falenicę i jej wydmy. Nie żałuję. Naprawdę bardzo fajne miejsce do pobiegania. Zrobiłem 4 kółka, po trasie i naprawdę czułem się zmęczony, jak po górskich przebieżkach. Gorąco polecam, bo naprawdę warto. Na pewno wybiorę się tam raz jeszcze. Zawsze to miła odmiana, od ciągłego katowania Agrykoli lub Kopy Cwila.

Pozwoliłem sobie także na start w drugiej edycji Monte Kazury. Prawie nic się nie zmieniło. Było tak samo ciężko, tak samo ledwo przeżyłem i tak samo, jak poprzednio, nie dałem rady przebiec pięciu kilometrów (mięczak!!!). Co się zmieniło?Czas. Wynik poprawiony o prawie minutę. Paradoks? pomimo poprawy spadek o 13 miejsc. Druga edycja zebrała całkiem szacowne grono świrów i harpaganów. I świroharpaganów.  Na trzecią edycję też się wybiorę... Ciekawe czy będzie progres i poprawa wyniku? Nie sądzę. Za trzy dni jadę na urlop, na którym z bieganiem może być krucho (wiadomo...urlop=wóda, wóda, wóda), a na dokładkę dzień przed startem mam zaproszenie na melanż. A co to oznacza? Że będzie wóda, woda, wóda...

Z kronikarskiego obowiązku - miesiąc kwiecień:






Urlop nadciąga...bosko!