wtorek, 7 lutego 2017

Hello, you fool, I love you. Come on join the joyrun!

W poprzednim odcinku:

...jutro wyrok ortopedy. Ale będę apelował.  


No i już. Sam nie wiem, jak do tego podejść. Wyrok brzmiał, mniej więcej, tak: 
- Z opisu wynika, że nie powinien Pan do mnie w ogóle przyjść.   Z takim kolanem? (hahaha! z grzeczności). Ale proszę się nie martwić. Skieruję Pana na laser, pole elektromagnetyczne, ćwiczenia, dam prochy i na wiosnę powinno być dobrze.

Pierwsze pytanie - jak to? Na wiosnę to ja mam zawody, które są moim marzeniem.
Drugie pytanie - a co się stanie jak zacznę wcześniej?Zaraz po tych bajerach laserach.

I odpowiedź na drugie pytania, bo pierwsze jednak retoryczne, brzmi: nie wiadomo. Może nic, a może się zjebie do końca. 

Ni i dziś byłem na ostatnich laserach. Dwie godziny (!!!) ćwiczenia z rehabilitantem, sprowadziło się do  stwierdzenia, że się nie rozciągam (ze wskazaniem na czwórki) i mam koniecznie zacząć. A przecież się rozciągam i wałkuje...tak do tej pory myślałem. Do tej pory, robiłem to, praktycznie,  tylko po bieganiu i zajmowało mi to z 10 minut. Teraz rozciągam się codziennie tak z pół godziny. Do tego kilka ćwiczeń wzmacniających nogi - o zgrozo - większość znanych z wszelkich for/stron internetowych.Ćwiczcie. Mówię Wam. Nie jestem autorytetem, ale pięknym przykładem tego, do czego może doprowadzić nie robienie tego. A po co takie kolana komuś? 

Ze szczególnym naciskiem na ćwiczenie z 7:05. Powodzenia.



Do kompletu specyfik o wyglądzie czopka i nazwie Structum. 
 Żeby kompletnie nie zarosnąć postanowiłem te dwa tygodnie (no bo stwierdziłem, że zaryzykuję i wrócę do przygotowań na MIUT. Sam sobie mówię, że robię głupio - bo nawet nie źle, po prostu głupio, ale tak bardzo chcę tam pojechać i spróbować...) jakoś spożytkować. W ten oto sposób Moja Lepsza Połowo nakazała spinning. I tak poszedłem popedałować kilka razy. Fajna odmiana. Niezbyt długie treningi (35-45 minut), dość intensywne (raz się prawie otarłem o teoretyczne tempo maksymalne - bo zgaduję, że to około 185) i przebiera się nogami.
Dodatkowo raz jedna wycieczka w góry - do Rytra; no dobra...tam raz biegałem. Ale pojechać w góry i raz nie skosztować (wspominałem wyżej, że jestem głupi, nie?)?
Na szczęście (trochę na przekór) pogoda, nie do końca nam sprzyjała. Okolice zera, topniejący śnieg, który był jak błoto, strumyki wody spływające w dół i mgła.


 Pomimo tego wszystkiego - fantastycznie (no...prawie..żeby  nie te kolana...). To co mnie dodatkowo ucieszyło, to, to, że kolana nie bolały podczas biegu. Trochę je było czuć przy rozciąganiu, ale nie ma nawet co porównywać z tym, co było wcześniej. 

 Momenty, też były.

Finalnie, podsumowując styczeń wyszło 243km (w sumie, jak na mnie całkiem sporo). Obrazkowo, wyglądało to tak:





Dziś był ostatni dzień rehabilitacji. Zobaczymy, jak będzie.Znaczy - jak będzie dobrze.Bo nie chciałbym, aby było inaczej....