wtorek, 7 marca 2017

Sometimes it's hard to be a runner....

46. 
Tyle właśnie dni pozostało do Madeira Island Ultra Trail. Ilość mieszanki pod tytułem "ekscytacja z respektem i odświeżającą  nutką niepokoju" rośnie we mnie w funkcji czasu dość mocno, wypierając przy tym zimną krew.  Co dobre, to to, e  w chwili obecnej, po powrocie do treningów, jestem pełen optymizmu. Kolano mnie nie boli - a przynajmniej nie tam, gdzie bolało wcześniej :) Lenistwo, objawiające się bardzo ostrożnym treningiem stabilności ogólnej (w wolnym tłumaczeniu: ćwiczenia na core stability dość rzadko...), nie boli w cale (jeszcze nie, ale za czterdzieści sześć dni...). Leciutki, ale sprawiający dziecięca radość, progresik rezultatów nie boli i chyba nie będzie bolał (umówmy się jednak, ze dwutygodniowa przerwa daje trochę odświeżenia, a ciało traci trochę wcześniejszych możliwości, więc o progres dość łatwo). Stopniowo docieram do momentu, w którym mniej więcej, byłem pod koniec stycznia. 
Więc teraz "tylko" systematyczny trening, modlitwa o to, żeby kolano się nie zesrało plus systematyczny trening. 
Miała być jeszcze dieta, żeby zrzucić, ze cztery kilo, ale odpuszczam. Jestem za słaby.

Na potrzebę podsumowania. Luty:




Łącznie 220km w średnim tempie 5:33
Zerknąłem z ciekawości na zeszły rok - luty 2016 245km w średnim tempie 5:06km/h. Znaczy do Wielkiej Prehyby byłem, w analogicznym okresie, lepiej przygotowany. Ups...