środa, 3 maja 2023

Kto by tam wspominał co było kiedyś... W końcu kiedyś wszystko było lepsze, to po co się wkurwiać....

 Nooo.... troszkę mi nie było po drodze z pisaniem notatek z tego co się działo...bo w sumie niewiele się działo. Niby w treningu, ale jakoś tak...niby chciałem, a wychodziło na pół gwizdka. Gdy była jakaś górka formy, to przyplątywał się covid i kopał dołek... kilometraż 2143km w 2021roku, 2247km w 2022 roku - niby spoko, a jednak prawie 400 km mniej niż w ostatnim, dobrym, 2019 roku. Więc sami widzicie. Oczywiście w międzyczasie trafiło się kilka startów: 3x Kopa (42km), Leśnik Lato (48km), Garmin Ultra Race (miało być 82km, a skończyło się na zejściu z trasy na 69km, bo kolano mi umarło) w 2021; Gorce Ultra Trail Zima (24km), Wielka Prehyba (44km), Śmierdzący Leń (kameralne, ale super fajne 27km w Ujsołach), Chojnik Maraton (42km) w 2022r. Jak widać, biegi raczej celowane do 50km, bo inaczej kończy się dramatem. W tym roku, zrobiłem jeszcze Zimowy Półmaraton Gór Stołowych, bo nie mogłem na dupie usiedzieć i miałem zapotrzebowanie na ruch. Było świetnie i dodatkowo nauczyłem się dwóch rzeczy. Pierwsza - że moje cienkie rękawiczki, które radzą sobie w mieście na krótkim dystansie, po trzech godzinach w górach nadają się tylko do udawania, że są. Druga - że karbonowe kijki łamią się łatwiej niż aluminiowe (serio - aluminiowe złamałem w Tatrach, gdy musiałem się awaryjnie uwiesić na jednym, jak naczekanie, bo bym ostro zjechał w dolinę; a karbonowe? Ot...złamały się przy normalnym oparciu). A nie - przepraszam - nauczyłem się trzech rzeczy - że dobry producent (tak, tak ja cały czas o kijach) nie zapomina o swoich Klientach, po okresie gwarancji. Te karbony, które złamałem, były z Black Diamond i pomimo tego, że upłynął okres gwarancyjny, zwrócili kasę. W ramach podziękowań nowe kijeczki, też są Black Diamond :) 

Szukając jakiegoś biegu na kwiecień wybrałem znów 3x Kopa. Wspominałem tamten bieg, to jak mnie umęczył i stwierdziłem, że może warto się z nim zmierzyć ponownie. Na papierze (patrząc na to jak wyglądały wyniki na treningach) w 2021 byłem lepiej przygotowany niż teraz, ale ...hm...no, argumentów nie miałem - miałem natomiast chęci i cel. Celem było zrobienie wyniku z szóstką z przodu (w 2021 skończyłem z czasem 7:02:ogonek). Więc trzeba było te 3 minuty pobiec szybciej? Dużo? Nie sądzę...wystarczy przyoszczędzić na punktach odżywczych i cel osiągnięty.

Widoczki są.

Wieczór przedstartowy spędziłem na niezbyt sportowych rozrywkach (no, ale co robić w Pokrzywnej?), ale nie sądzę, żeby miały one wpływ na to co się zadziało później...ale nie uprzedzajmy faktów. 
A historia jest taka - dzień startu, piękna pogoda (żadnej chmurki na niebie,  Słońce i milutka temperatura), entuzjazm tłumu startującego (razem startowały dystanse 20, 42, 63 i 100km), szał tłumu kibicującego.... I ruszyli!
No to i ja ruszam...jakoś tak szybciej niż zwykle, z większym animuszem...no, ale to "tylko" maraton, to dam przecież radę.  Po pierwszych 5km porównanie czasu z poprzednim startem - nadrobione 3 minuty. No kurwa. Szybko się rozprawiłem z celem. Teraz wystarczy tylko utrzymać.  Więc utrzymuję. 10km - pierwsze podejście pod Kopę Biskupią - wciąż 3 minuty szybciej niż w poprzednim starcie. Napieram z animuszem. 

Charakterystyczny punkt na szczycie.


Punkt żywieniowy na Kopie i jazda dalej. 15km - już  szybciej o 5 minut, względem startu w 2021. Jestem zachwycony - tempo dobre, cel w zasięgu ręki, samopoczucie wyborne, pogoda piękna, ludzie to kurwy  gadatliwi i sympatyczni. Co może pójść nie tak? Napieramy. 
20km - koniec pierwszej pętli; półmaratończycy idą odebrać medal, pozostałe trzy grupy lecą dalej w trasę. Przewaga nad samym sobą z poprzedniego startu wzrasta do 9 minut. Kilka pagórków (25km, wciąż utrzymane 9 minut) i rozpoczynamy drugą  wspinaczkę  na Kopę (oba podejścia jakieś 3,5-4km z przewyższeniem 515m). Drugie podejście bardziej strome, poza szlakiem, trochę dające w kość... No ale idę. Jest świetnie. 

Charakterystyczny punkt na punkcie odżywczym.
 
Wdrapałem się drugi raz. Już zasapany - ale radosny. Parę orzechów na punkcie, trochę ploteczek i żarcików, uzupełnione bidony, banan dla kurażu i jedziemy dalej. 30km - ciągle 9 minut przewagi nad swoim cieniem. I kołacząca w głowie myśl Uda się; nie da się tego spierdolić. Szósteczka z przodu coraz bliżej. Rozpoczynam wspinaczkę na Srebrną Kopę. Naprzód!!
I nagle....nie wiadomo skąd....nie wiadomo jak...niespodziewanie...pojawiła się ona. Ona - słynna na cały świat maratońska ściana.  Ściana, w którą uderzyłem z całym impetem i nie zostało ze mnie nic. Nic poza bólem każdego mięśnia i wszechogarniającym pragnieniem. Praktycznie pełzłem i piłem po łyczku modląc się, aby jakieś 0,7 izotonika starczyło mi na 4km (!). Koszmar... Pełznę pod górę...na 35km mam już 9 minut straty do czasu z 35km z poprzedniego startu. 18 minut rozmienione na jakichś trzech kilometrach. Nie ścigam się juz nawet sam ze sobą. Obojętne mi, ze mijają mnie ludzie - biegacze, turyści, wczasowicze z dziećmi...ja po prostu chcę dojść do punktu na 36km i tam skonać... 

Sztampowe i najczęściej pojawiające się pytanie.



Jestem. Jedzenie. Picie. Leżak. Czas dla siebie. Tak właśnie wygląda punkt odżywczy na 36km.  Ach..no i strasznie mili wolontariusze. Cudowny moment. No...ale nie chcieli mnie przetrzymać, więc musiałem iść dalej. Dołożone już 11 minut. No nic... wszystko mi (w miarę) przeszło, poczułem się lepiej, ruszam. Nieśpiesznym tempem, bo i głowa nie chciała, nóżka nie kręciła a i warunki na trasie na to nie pozwalały. I o ile wcześniej się dawało jakoś boczkiem, suchą noga, to teraz wyglądało to tak:

Gdzie strumyk płynie z wolna....

Strumień wody po deszczach, też stwierdził, że się wybierze szlakiem. Błoto, czasami za kostkę, to zawsze jakaś atrakcja do wspominania. Więc spokojnie, z chlupotem wody i błota w butach, spokojnym truchtem do Pokrzywnej.  Troszkę podkręcenie tempa na ostatniej prostej (bo po chodniczku...) i jestem. Jestem dziękując Bogu, że ja za strzałkami "do mety" a nie "kolejna pętla".
Finalnie, zamiast 6:XX, się zrobiło 7:14. 


Po zakończeniu i spokojnej analizie, okazało się, że przebieg tras trochę się różnił, ale niesmak siódemki z przodu pozostał...

Cóż....wyniki słabe, ale widoczki piękne....

 

#3xkopa #trail