poniedziałek, 26 stycznia 2015

Back to back, back in black, back to the future....

Jak widać różnorakich "backów" do wyboru, a z uwagi na tego "black", nawet do koloru. 
B2B -  kolejna jednostka treningowa, którą postanowiłem zaimplementować do swoich przygotowań. W sumie, to włos się może zjeżyć, gdy widzi się, jakie warianty tego rodzaju treningu można odnaleźć. 
- pierwszy dzień długo i wolno, drugi, trochę krócej i też wolno
- pierwszy dzień długo i szybko, drugi dzień krócej i wolniej
-pierwszy dzień krócej i wolno, drugi dłużej i szybciej
-pierwszy dzień długo, szybko bez odżywiania w treningu (tylko nawodnienie), zero węgli pomiędzy treningami, drugi dzień, długo, wolniej i też bez odżywiania
- inna kombinacja
-i jeszcze inna...

W głowie się kręci....

Ze względu na to, że to moje pierwsze starcie z tego typu treningiem, postanowiłem podejść do tego z respektem. Wybrałem, jak sądzę, najłatwiejszy wariant: pierwszy dzień długo i wolno, drugi dzień krócej i wolno. Dystanse odpowiednio 25 km i 20km, 12 godzin miedzy treningami. 
Zaczynam podejrzewać swoje ciało o to, że doskonale wie, do czego chcę je przygotować i broni się przed tym jak wściekłe (o wzmożonym  pożeraniu żywności powiem kiedy indziej), więc poszło jakoś pod górę. Sam w sobie przygotowałem się do tego, w moim mniemaniu, dość dobrze. Nie piłem dzień wcześniej, z tydzień nie paliłem, w miarę się wysypiałem. Teoretycznie - bosko. 

Dzień pierwszy - szło jak krew z nosa. Ciężko mi się przebierało nogami, chociaż próbowałem się mobilizować, że to tylko 25 klocków. Trochę mogę zrzucić na karb tego, że wiało potwornie, a dość dużą cześć trasy miałem wzdłuż Wisły. Gdybym był żaglowcem, to bym pobił parę rekordów, ale, że nie jestem, to wyszło jak wyszło - 2:29:02, co przekłada się na tempo 5:58 min/km (cały czas sobie powtarzam, że setkę trzeba biec powoli, więc przyzwyczajaj się do tego, ale kurna..dwadzieścia pięć kilometrów to nie setka).
Dzień drugi - jeszcze wolniej. Ale tym razem, ze względu na okoliczności przyrody, że tak powiem. Z jednej strony, dosłownie, bo warszawskie chodniki, zamieniłem na kampinoskie szklaki, z drugiej strony, bo na wycieczkę biegowa zabrałem mój ukochany biegowy balast - miłość mego życia, która, biega wolniej niż ja.

 Podsumowując - chyba dobrze dobrałem obciążenia i założenia, jak na pierwszy raz. Na trzeci dzień nogi czuły, że w weekend coś się działo, ale do fabryki wybrałem się normalnym spacerem, bez pojękiwania co krok. Za dwa, trzy tygodnie, zrobię kolejne b2b. Zastanowić się muszę tylko, czy po prostu wydłużyć dystans, czy pierwszy, albo drugi dzień, zrobić szybszy. Pomyślimy...

A poniżej fotka gościa, który nam dopingował podczas biegu po Kampinosie

Tak jest...To Łoś SuperKtoś...ma się tych fanów, nie? Aż chce się dla nich trenować.



środa, 14 stycznia 2015

Podbiegi - zabójcza siła...

Podbieg - fantastyczna jednostka treningowa. Dobrze wykonana potrafi sprawić, że do domu wraca się jak zombie...Uwielbiam, ubóstwiam, adoruję i inne podobne. Kiedy przygotowywałem się do maratonów wyglądało to tak - pod górę szybko, w dół zrelaksowanym truchtem. Gdy stwierdziłem, że walnę ultra w górach, to po kilku radach na forach internetowych, zaczęło to wyglądać odwrotnie - w górę truchtem, w dół szybko (wiecie te historie o zbiegach, jak są ważne i jak się na nich traci, bądź zyskuje). Ostatnio stwierdziłem, że nie ma się co, za przeproszeniem pierdolić, i wygląda to tak - w górę żwawo, w dół szybko i minutka truchtu. A, że podbiegam pod Agrykolę w górę jest jakieś 430 metrów ( i co zaskakujące tyle samo w dół). Raz pojechałem rowerem, to wracając po treningu  miałemn mroczki przd oczami :) 
I wczoraj miało być podobnie. Miało być, gdyby nie to, że nie potrafię (a może, patriotycznie, po prostu nie chcę?) być jak prawdziwy Rosjanin. Stanowczy i w ogóle. O taki o:


Zamiast podbiegów fizycznych, podbiegi intelektualne. Zakrapiana piwem, winem, nalewką, płynnie przechodząca dyskusja przez podróże,  grubość lodu na lodowcu, produkcję rumu i wódek,  strony internetowe, przez, które można wynająć pokój w dziwnym mieście, kwalifikacje i płace operatora łopaty, koparki i kombajnu w kopalni, spadek pkb na świecie w 2008, a politycy rządzący wtedy Polską, Szukałę  u Arabów, odżywianie się wszelakie i...i więcej rzeczy nie pamiętam. Ale śmiem twierdzić, że na pewno były.
No cóż - plany sa po to, aby je krzyżować, modyfikować, zmieniac i udaremniać.
Dzisiaj buty na nogi i jazda na Agrykolę. Podbieg czeka....ale ZŁE na drodze też.



sobota, 10 stycznia 2015

Nie mogę być równocześnie twórcą i tworzywem?

No...to, żeby mieć szybko załatwioną sprawę, postanowiłem swoje postanowienie noworoczne zrealizować najszybciej jak się da. Po co ma się ciągnąć to za mną do grudnia. Przypomnę tylko, że postanowienie noworoczne brzmiało "raz, raz jeden poczuć się jak biegowy artysta". Wiadomo ilu ludzi, tyle definicji artyzmu. Jak łatwo można zauważyć, nie operuję słowem jak Konopnicka, o zaśpiewanie piosenki  lepiej nigdy mnie nie proście, manualnie uzdolniony jestem tak, że nawet z plasteliny nie ulepię bałwana...Dramat, ale postanowienie to postanowienie. Wybór padł na rysowanie. Pewnie trudno to ze sobą skojarzyć, no bo niby jak? Bieganie i rysowanie? Ze szkicownikiem będzie biegał i sztalugą? Takie pytania i wątpliwości można mnożyć... 
Z odpowiedzią przychodzi oddana w nasze ręce (i nogi) technika. 
Oto moje pierwsze (i przypuszczalnie ostatnie) dzieło:
Wbrew słynnemu zdaniu, które pada w słynnym polskim filmie  Nie mogę być równocześnie twórcą i tworzywem ... Ja, jak widać mogę. 
Umówmy się - jaki artysta, takie dzieło. No, ale kto nigdy nie narysował penisa męskiego niech pierwszy rzuci kamieniem.

Ze spraw bardziej przyziemnych i oderwanych od sztuki rysunku - pierwsze 50 kilometrów w Mizuno Wave Ascend 7 zrobione. Nie, nie...nie za jednym podejściem :) Spokojnie. Dwa długie wybiegania. Jedno 20 drugie 30 kilometrów.  Co mogę powiedzieć? Wygodne (w sumie to jak jak wszystkie buty tego producenta).  Nic nie uciska, nie uwiera, nie ma otrać. Czy ich przyczepność do podłoża jest faktycznie taka dobra? Sam nie wiem. Jedno wybieganie było w śniegu, drugie w ..hmmm... jakby to określić.. No...no na takiej nawierzchni jaka jest w lesie, tydzień po tym jak śnieg się rozpuści i dwa dni po deszczu. Miękkie, ale nie błotniste. Wiecie jak to wygląda, nie? W obu przypadkach było dobrze, ale czy w moich "drogowych" Nexusach przyczepność byłaby znacznie gorsza? Nie sądzę.  
Moje Ascendy mają za to pewną zaletę. Może to głupie, ale....one poprawiają nastrój. Poważka. Na trzydziestokilometrowym wybieganiu, gdy powoli sobie zdychałem (nie mam pojęcia, jak Ci ludzie mogą biegać sto kilometrów..nie mogę sobie wyobrazić siebie na takim dystansie.Przynajmniej jeszcze nie teraz), wystarczał rzut oka w dół  i wracałem do życia. Pewnie, gdy już przestana być ładne i kolorowe, stracą ten efekt, ale póki co działa . No, bo jak tu się do nich nie uśmiechnąć:


Och..No i stało się coś jeszcze. Ruszyły zapisy na Sudecką Setkę
Autor bloga z przyjemnością pragnie poinformować, że jest zapisany, start jest opłacony. Nie pozostało nic innego, jak tylko wykorzystać jak najbardziej efektywnie pozostałe 160 dni i 7 godzin do startu.
Jaram się. 





czwartek, 1 stycznia 2015

Z nowym rokiem, z nowym kacem....

No to wziął i znikł. Rok 2014 przeminął, jak uroda wszelkiej maści gwiazdeczek kina klasy B. Pozostały po nim już tylko wspomnienia i lekki ból głowy, który będzie mi towarzyszył jeszcze kilka godzin. Jaki był to rok, rzecz jasna w ujęciu biegowym? Dobry. Do pełni szczęścia zabrakło mi w nim  tylko złamania 3:25:00 w maratonie. Cała reszta to nieustające pasmo sukcesów - życiówka na dyszkę, życiówka w połówce (o półmaratonie mówię, żeby uciąć spekulacje dotyczące objętości naczyń, w których sprzedaje się alkohol). Niestety wszelkie te sukcesy nie zostały skomentowane, ani w prasie, ani w telewizji, co jest widomym znakiem spadku poziomu dziennikarstwa  sportowego :)  
I po raz pierwszy,  łączny roczny dystans, przemierzony w obuwiu biegowym, przekroczył  dwa tysiące kilometrów. Runlogowy licznik zatrzymał się na liczbie  2511km. Doszukiwać się można symbolicznego połączenia dwóch miast, które uwielbiam - Warszawy i Lizbony. Pi razy oko taka właśnie odległość je dzieli.

Plan na grudzień, który zakładał pełne wdrożenie w czterotreningowy tydzień roboczy, nie do końca się powiódł. Raz tylko się tak udało...A z resztą niech przemówi obraz:







No cóż...grudzień obfitował w dość dużą liczbę wydarzeń towarzysko-alkoholowych, więc wygląda to tak jak wygląda. Mimo tego, łączny dystans wyniósł o dziesięć  kilometrów więcej niż w listopadzie - 222 km. To cieszy.

A więc co teraz? Nowy rok, nowy miesiąc, nowe możliwości i nowe wyzwania. Ach...no i nowe postanowienia. W tym roku postanowienie mam jedno. I to bardzo minimalistyczne - raz, raz jeden poczuć się jak biegowy artysta. Co się pod tym kryje? Jak Bóg da to zobaczycie już niedługo...

To co? Buty na nogi i lecimy zmierzyć się z kacem.

Niech Wam (i mi) spełnią się w tym nowym roku wszelkie marzenia. Te biegowe i niebiegowe.
Alleluja i do przodu!


I oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że przedstawione przeze mnie czasy i dystanse nie robią wrażenia.