wtorek, 26 kwietnia 2016

Wielka Prehyba czyli mistrzostwa Polski w długodystansowym biegu górskim.

O kurwa mać, jak zapierdala czas...
                             ~Dr. Huckenbush


Rok. Rok temu miałem za sobą pierwszy start w biegu górskim (Klik). Całkowitym przypadkiem była to wielka Prehyba. Dziś (no dobra, żeby trzymać się faktów powiązanych z kalendarzem, było to w sobotę), rok starszy, trzy kilo cięższy, jeszcze bardziej zniszczony przez życie, miałem  ją za sobą po raz drugi.
Patrząc od tej najlepszej i najważniejszej dal mnie strony, samego startu, była fantastyczna. Mogę to powiedzieć dopiero dobę i parę piwek  później. Wcześniej miałem mieszane uczucia. 
Zaczęło się świetnie. Wstałem uśmiechnięty, zadowolony z życia i z tak wielkim optymizmem, że jeszcze oddawałem go innym (co, jak się finalnie okazało, nawet komuś pomogło). Pogoda była jakby stworzona pod start. Trochę pochmurno, chłodno, ale nie zimno, z lekkim wiaterkiem. Oddałem depozycik, oddałem mocz, lekka rozgrzewka i zabrzmiało odliczanie. Ble, ble, ble ..dwa, jeden. Start!
Początek po Szczawnicy, by po kilku minutach zacząć wdrapywać się na pierwsze podejście. Fantastycznie. Porównując z czasem z zeszłego roku na ósmym kilometrze miałem sześć minut przewagi nad czasem z zeszłego roku (dla wyjaśnienia, żebyście nie myśleli, że jestem ...dziwny....sprawdziłem to teraz, a nie w trakcie wyścigu). I do tego właśnie ósmego kilometra wszystko szło dobrze z planem. Co stało się później?
Żebym tu zaczął mówić, że UFO wylądowało, że przebiegł koło mnie Bolt, że góra się  przede mną rozstąpiła...w to wszystko łatwiej uwierzyć , niż w to co wydarzyło się naprawdę. Zaczęło się od podejrzanej, podwyższonej wilgotności na plecach...później na tyłku...Tak! Tak kurwa! Rozjebał mi się pierdolony, kurwajegowdupęmać w jebanykurwaodkręcanyustni, w chujchujowyporazkolejny kurwa jego mać bukłak. Tak.Tak.Tak.Tak kurwa właśnie było! Jebnął tak, że dziura się zrobiła na boku w 1/3 wysokości, że się zrobiło ze 0,6 litra pojemności. A dla mnie to mało. A dlaczego?Bo chleję. Piję dużo i dużo pić chcę. Zaplanowałem sobie   urwać jak najwięcej czasu na punktach żywieniowych. Plan, jak łatwo się domyślić jebnął, w tym momencie w gruzach, bo na każdym punkcie dolewałem wodę do bukłaka tylko nie wlewać powyżej tego punktu bo się poleje bokiem...i Kurwa! Szacuję, że dołożyłem 6-9 minut do czasu całkowitego przez to. No, ale trudno. Lecę dalej. 
A dalej - niezmienione od zeszłego roku (dziwne, nie?) widoki na piękne góry.  Bladną przy nich wszystkie najpiękniejsze warszawskie trasy. Trzymałem się całkiem nieźle.Rożnica czasów, w porównaniu z zeszłym rokiem, rosła z każdym kilometrem. Na 34 wynosiła ponad 18 minut. Miałem kilka drobnych kryzysów, szczególnie, gdy musiałem się gramolić  na jakąś górę, ale przeszły one w miarę bezboleśnie. Później tempo zaczęło spadać, skończyć z różnicą 14:54. Mój osobisty, nowy rekord Polski spadł do 5:38:25. 

Refleksje?
Na pewno taka, że na poziomie (bardzo)amatorskim. Tu strzelałem, że aby być w pierwszej setce, trzeba będzie zrobić coś około 5:20:00. Nic bardziej mylnego - zawodnik numer 100 miał czas 5:03:34. W tym samym miejscu mówiłem o swoim ambitnym planie - być  w pierwszej setce. Patrząc na to teraz sam z siebie się śmieję.
Kolejna - buty Salomona są chujowe. To dość śmiała teza. Wszak drogi trzymają się dobrze. Nawet system wiązania daje radę. Po kamieniach można zasuwać bez większego lęku o stopę. Co więc decyduje o takiej ocenie? Obtarły mi obie pięty. lewy dawał już oznaki przy dłuższych treningach, więc zakleiłem sobie stopę plastrem (co w sumie i tak nic nie dało, bo ocierający but plaster ściągnął). Do mety doleciałem, ale setki bym raczej w tym nie zrobił. Zadziwiające. W Mizuno, w żadnym modelu, nic takiego mi się nie przytrafiło.  Na 99% Sudecką lecę w Mizunach właśnie.
Refleksja treningowa? Oida ouden eidos. Czyli, nie mam pojęcia. Przebiegłem szybciej? Przebiegłem. Na niższym tętnie?Na niższym. Czy jestem obolały bardziej niż ostatnio? Nie pamiętam, ale chyba tak (tylko czy to oznaka złego treningu, czy tego, ze biegłem szybciej?). I przez to, nie potrafię odpowiedzieć na pytanie czy długie wybiegania dobrze dzielić na dwie części czy nie.Poczekajmy na kolejny sprawdzian. jedno co pewne - warto, nawet lekko, robić te cholerne plecy. Tym razem żadnego bólu w krzyżu, ani w brzuchu.

Patrząc całościowo - było naprawdę dobrze.
 

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Jutro jest juz dziś...

...a właściwie, to jutro z Półmaratonem Warszawskim, które wspominałem uprzednio, było piętnaście dni temu.

Jak poszedł XI Półmaraton Warszawski? Wynik tak dobry, że aż sam się zdziwiłem. Szacunki z treningów wskazywały na czas w okolicach 1:41:00- 1:42:00. Dodatkowo biorąc pod uwagę nastrój, wszystko poniżej traktowałem jako sukces. Przyszedł dzień startu - piękna pogoda, bardzo dobre samopoczucie, serce przepełnione miłością...Strzał startera!!! I bach  1:37:haczyk.  Sam sobie pogratulowałem. Przez moment nawet mignęła mi w głowie myśl, żeby atakować życiówkę, ale było to jakieś 5 km przed metą, a na takim dystansie   1"30" ciężko byłoby  upchnąć (jakby nie było trzeba byłoby zmniejszyć tempo o 18" na kilometr).
Co poza wynikiem mi się podobało (oczywiście w aspekcie "sportowym", bo trasa i  atmosfera na piątkę z plusem)? Że na Belwederskiej (czterystumetrowy podbieg na 20 km) tempo siadło dosłownie  włos.  Trzeba inwestować w podbiegi. Nie ma bata. Zwraca się fantastycznie.

I w takiej świadomości żyłem, aż do dwunastego kwietnia. Tego dnia okazało się, że robienie podbiegów, których efektami się tak zachłysnąłem,  to chyba za mało. Weryfikacja przyszła bardzo prosto. Moja Lepsza Połowa zaproponowała, żebyśmy wybrali się na start na Górkę Kazurkę. Tego dnia wystartował pierwszy z cyklu pięciu biegów w Monte Kazura (strona fufufu imprezy). Trzy pętle po 1666 metrów każda - łącznie 5km. Przewyższenia, według organizatorów -  250 lub 300m (w zależności, gdzie na stronie patrzymy). Impreza kameralna, dobrze zorganizowana i strasznie dająca w kość. Ujmę to tak - gdyby to był mój pierwszy start w biegu górskim (szeroko rozumianym biegu górskim, rzecz jasna), to chyba nigdy nie zdecydowałbym się na dłuższy dystans po górach. Bo, bym srał w gacie, że nie przebiegnę tam nawet 10km. 
Takie porównanie: Pólmaraton Warszawski - średnie tempo 4:36 min/km,średnie tętno 148. Monte Kazura  - średnie tempo 6:13 min/km, średnie tętno 154. 
Po tym starcie jestem pewny jednego - Świerc i Leśniak  mogą  być pewni, że na Wielkiej Prehybie, z mojej strony, nic im nie grozi....  To tak na wesoło, bo na smutno realnie muszę na pewno mniej optymistycznie popatrzyć na swój start w tej imprezie. A na drugi wyścig cyklu Monte Kazura zdecydowanie się wybiorę. Gdyby ktoś z Was się zastanawiał co zrobić ze sobą dziesiątego maja, mogę podpowiedzieć: pakuj się w metro i przyjeżdżaj na Ursynów!

I fotka z fejsbunia ursynowskiej imprezy


A ja tymczasem, wolnym krokiem, rozpocznę pakowanie się na wyjazd do Szczawnicy.   Bardzo wolnym krokiem, bo czuję niemoc po weekendzie - combo: bieganie, piłka nożna, alkohol swoje robi....
 



sobota, 2 kwietnia 2016

Tylko spokój nas może uratować.

No to chyba już. Mam przynajmniej taką nadzieję. Już powoli wychodzę na prostą. Ale po kolei, bo kilka rzeczy się wydarzyło, a rzeczy te wpłynęły na kilka wniosków. Żeby za daleko nie odpłynąć w pseudofilozoficzne strony, to może to wypunktuję.
1. Runął mit, który stworzyłem sam sobie. Mit brzmiał "Biegam i dzięki temu nie przeziębiam się". Chuja tam prawda. Pomimo tego, że cały czas biegam trafiło mnie takie osłabienie, które później przeszło w gorączkę i przeziębienie, że trzy dni leżałem w łóżku.
2.Słuchanie swojego organizmu, to czasem zły pomysł. Plan treningowy jest po to, aby go realizować. Jeżeli jest napisane tempo 5:20, to  ma być 5:20 (no..5:15 może...), a nie 5:00. Jakiś miałem okres, gdy wszytko szlo jak z płatka. Wszystko szybciej i szybciej i chyba prze to, też się zesrało (sięgnijmy do statystki: styczeń 269km w średnim tempie 5:20, luty 245 km w tempie 5:06). Nie jestem specem, ale coś mi mówi (na przykład zjebana treningowo końcówka lutego i początek marca), że  dla totalnego amatora to zbyt duży przeskok. Z ciekawości przejrzałem kalendarzyk biegowy i nigdy nie zrobiłem takiego przeskoku. Z reguły tempo, co miesiąc, spadało o 5-8 sekund.
3. Uniwersalizm jest dobry na poziomie filozofii, a mieszanie może i sprawdza się np. w mieszaniu stylów w muzyce. Nie da się ćwiczyć uniwersalnie do wszystkiego.Chcesz dobrze przebiec 10km? Realizuj trening na 10km. Chcesz pobiec świetnie półmaraton?Realizuj plan do świetnego przebiegnięcia półmaratonu. Mieszanie planów treningowych na zasadzie trochę z tego, trochę z tamtego, troszkę jeszcze z innego, kończy się jak mieszanie alkoholi. Wspomnienia, o ile są, może są i fajne, ale dla organizmu to cios. Mniej więcej taki:


4.Wielkimi krokami zbliża się konfrontacja dwóch idei: idea długiego wybiegania "na raz" vs idea rozbijania długiego wybiegania "na raty" robiąc dwa treningi dziennie.  Starcie może być trochę przekłamane, ze względu na to, że na zaplanowanych 12 długich wybiegań 5 poszło niezgodnie z planem. I czuć to w nogach...
Konfrontacja  zaplanowana jest na 9:00 23/04/2016 - Wielka Prehyba. Jak pójdzie źle, to przyjdzie czas na przemyślanie, czy na szybko modyfikować plan na Sudecką Setkę (niby 9 tygodni, ale dwa z nich wypadną przez urlop). Z drugiej strony, może warto będzie zostawić plan jak jest i zobaczyć efekty dopiero na Sudeckiej Stece? Jak nie pyknie zawsze będzie Bieg 7 Dolin na realizację od zera nowego planu?Ech te rozterki...

Dla porządku poniżej luty i marzec w formacie graficznym.
Luty:




Marzec.





tak, tak..to żółte to ćwiczenia na core stability....Może i nie robię jakichś setek powtórzeń, ale powtarzalność i systematyka jest.

A teraz liczę na to, że małymi kroczkami uda mi się odbudować to co straciłem. Tym bardziej, że  dziś piękne słońce i od razu czuje się lbardziej optymistycznie nastawiony do życia. tego biegowego również.
A jutro? Jutro Półmaraton Warszawski! Wyniku na pewno nie zrobię dobrego, ale zamierzam się zajebiście bawić.