O kurwa mać, jak zapierdala czas...
~Dr. Huckenbush
Rok. Rok temu miałem za sobą pierwszy start w biegu górskim (Klik). Całkowitym przypadkiem była to wielka Prehyba. Dziś (no dobra, żeby trzymać się faktów powiązanych z kalendarzem, było to w sobotę), rok starszy, trzy kilo cięższy, jeszcze bardziej zniszczony przez życie, miałem ją za sobą po raz drugi.
Patrząc od tej najlepszej i najważniejszej dal mnie strony, samego startu, była fantastyczna. Mogę to powiedzieć dopiero dobę i parę piwek później. Wcześniej miałem mieszane uczucia.
Zaczęło się świetnie. Wstałem uśmiechnięty, zadowolony z życia i z tak wielkim optymizmem, że jeszcze oddawałem go innym (co, jak się finalnie okazało, nawet komuś pomogło). Pogoda była jakby stworzona pod start. Trochę pochmurno, chłodno, ale nie zimno, z lekkim wiaterkiem. Oddałem depozycik, oddałem mocz, lekka rozgrzewka i zabrzmiało odliczanie. Ble, ble, ble ..dwa, jeden. Start!
Początek po Szczawnicy, by po kilku minutach zacząć wdrapywać się na pierwsze podejście. Fantastycznie. Porównując z czasem z zeszłego roku na ósmym kilometrze miałem sześć minut przewagi nad czasem z zeszłego roku (dla wyjaśnienia, żebyście nie myśleli, że jestem ...dziwny....sprawdziłem to teraz, a nie w trakcie wyścigu). I do tego właśnie ósmego kilometra wszystko szło dobrze z planem. Co stało się później?
Żebym tu zaczął mówić, że UFO wylądowało, że przebiegł koło mnie Bolt, że góra się przede mną rozstąpiła...w to wszystko łatwiej uwierzyć , niż w to co wydarzyło się naprawdę. Zaczęło się od podejrzanej, podwyższonej wilgotności na plecach...później na tyłku...Tak! Tak kurwa! Rozjebał mi się pierdolony, kurwajegowdupęmać w jebanykurwaodkręcanyustni, w chujchujowyporazkolejny kurwa jego mać bukłak. Tak.Tak.Tak.Tak kurwa właśnie było! Jebnął tak, że dziura się zrobiła na boku w 1/3 wysokości, że się zrobiło ze 0,6 litra pojemności. A dla mnie to mało. A dlaczego?Bo chleję. Piję dużo i dużo pić chcę. Zaplanowałem sobie urwać jak najwięcej czasu na punktach żywieniowych. Plan, jak łatwo się domyślić jebnął, w tym momencie w gruzach, bo na każdym punkcie dolewałem wodę do bukłaka tylko nie wlewać powyżej tego punktu bo się poleje bokiem...i Kurwa! Szacuję, że dołożyłem 6-9 minut do czasu całkowitego przez to. No, ale trudno. Lecę dalej.
A dalej - niezmienione od zeszłego roku (dziwne, nie?) widoki na piękne góry. Bladną przy nich wszystkie najpiękniejsze warszawskie trasy. Trzymałem się całkiem nieźle.Rożnica czasów, w porównaniu z zeszłym rokiem, rosła z każdym kilometrem. Na 34 wynosiła ponad 18 minut. Miałem kilka drobnych kryzysów, szczególnie, gdy musiałem się gramolić na jakąś górę, ale przeszły one w miarę bezboleśnie. Później tempo zaczęło spadać, skończyć z różnicą 14:54. Mój osobisty, nowy rekord Polski spadł do 5:38:25.
Refleksje?
Na pewno taka, że na poziomie (bardzo)amatorskim. Tu strzelałem, że aby być w pierwszej setce, trzeba będzie zrobić coś około 5:20:00. Nic bardziej mylnego - zawodnik numer 100 miał czas 5:03:34. W tym samym miejscu mówiłem o swoim ambitnym planie - być w pierwszej setce. Patrząc na to teraz sam z siebie się śmieję.
Kolejna - buty Salomona są chujowe. To dość śmiała teza. Wszak drogi trzymają się dobrze. Nawet system wiązania daje radę. Po kamieniach można zasuwać bez większego lęku o stopę. Co więc decyduje o takiej ocenie? Obtarły mi obie pięty. lewy dawał już oznaki przy dłuższych treningach, więc zakleiłem sobie stopę plastrem (co w sumie i tak nic nie dało, bo ocierający but plaster ściągnął). Do mety doleciałem, ale setki bym raczej w tym nie zrobił. Zadziwiające. W Mizuno, w żadnym modelu, nic takiego mi się nie przytrafiło. Na 99% Sudecką lecę w Mizunach właśnie.
Refleksja treningowa? Oida ouden eidos. Czyli, nie mam pojęcia. Przebiegłem szybciej? Przebiegłem. Na niższym tętnie?Na niższym. Czy jestem obolały bardziej niż ostatnio? Nie pamiętam, ale chyba tak (tylko czy to oznaka złego treningu, czy tego, ze biegłem szybciej?). I przez to, nie potrafię odpowiedzieć na pytanie czy długie wybiegania dobrze dzielić na dwie części czy nie.Poczekajmy na kolejny sprawdzian. jedno co pewne - warto, nawet lekko, robić te cholerne plecy. Tym razem żadnego bólu w krzyżu, ani w brzuchu.
Patrząc całościowo - było naprawdę dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz