sobota, 31 grudnia 2016

Już minął drugi rok....

         Zapiernicza ten czas, jak, nie przymierzając,  bieganie w trzecim zakresie. Ledwo człowiek się otrząsnął po kacu z poprzedniego sylwestra, a już na niego czeka następny. Sylwester rzecz jasna. No dobra...kac, zapewne,  też. 
           Tak to już jest, że na koniec roku człowiek patrzy wstecz i próbuje dokonać pewnych podsumowań. 
Na początek, rzut oka na wpis z końca ubiegłego roku, który zawierał postanowienia na 2016 ( klik-klik ).Jedziemy:

W tym roku postanowieniem są ćwiczenia ogólnorozwojowe oraz core stability, które mam wpleść w tydzień treningowy. 
 No...mówiąc szczerze nie pykło. Próbowałem, coś tam porobiłem, ale im dalej w las .... Chyba przeniosę to postanowienie  na  2017.
 
Chciałbym też dokonać modyfikacji w samym treningu. Już przetestowałem co się dzieje ze mną podczas długotrwałego wysiłku, więc postanowiłem zdjąć trochę z objętości, kosztem szybkości. Więcej drugiego zakresu, dwa treningi dziennie, zamiast ponad trzydziestokilometrowych wybiegań itd, itp.

 No...mówiąc szczerze nie pykło. Próbowałem, coś tam porobiłem, ale zmieniłem koncepcję ... Patrząc na kłamstwo statystykę:






Jak widać, objętość się zwiększyła, a tempo spadło. Chyba już jestem za stary na szybkie bieganie. Rzecz jasna - szybkie dla mnie, bo dla innych moje szybkie bieganie, to truchcik. 

 No i chciałbym raz na jakiś czas wyskoczyć ze swoim Kochaniem w góry i ją (i siebie) trochę przegonić po pagórach. 
No...mówiąc szczerze nie pykło. Próbowałem, coś tam porobiłem, ale....udało się raz :).. Chyba przeniosę to postanowienie  na  2017.

Realizacja postanowień, jak widać, nie jest moją mocną stroną. Taaa...czego jak czego, ale silnej woli, to nie posiadam. Za to jestem  pełen nadziei. I  jakiś cichutki głosik kwili we mnie: uda ci się w 2017.

Starty w 2016? Tu poszło trochę lepiej. To zapewne dlatego, że lubię po prostu brać udział, chłonąć atmosferę imprez biegowych, ładować się tą energią i podekscytowaniem, które zawsze w takich miejscach, unosi się w powietrzu, a sam wynik schodzi, na odrobinę dalszy plan. Chociaż, oczywiście, nie jest bez znaczenia
.
Kwiecień

  Półmaraton Warszawski 

Wynik tak dobry, że aż sam się zdziwiłem. Szacunki z treningów wskazywały na czas w okolicach 1:41:00- 1:42:00. Dodatkowo biorąc pod uwagę nastrój, wszystko poniżej traktowałem jako sukces. Przyszedł dzień startu - piękna pogoda, bardzo dobre samopoczucie, serce przepełnione miłością...Strzał startera!!! I bach  1:37:haczyk.  

 Wielka Prehyba

Patrząc całościowo - było naprawdę dobrze.

Czerwiec

Sudecka Setka

W końcu,  finalnie, oczom ukazała się murawa z dmuchaną brama mety. Moje Kochanie kazało mi pobiec (bo jak ty będziesz wyglądał wchodząc na metę??? Ty biegacz jesteś czy chodziarz?) te 100 metrów do mety. Wbiegłem. Uścisk reki. Medal. I już. 13:49:47. Życiówka pobita o 1:15:15 


Sierpień

Półmaraton Praski

...do 14 kilometra było jeszcze jako tako, a później już wolnej. I woolniej... I woooolniej.... I jeszcze do mety brakowało trochę, wiec zwalniałem nadal. Finalnie 1:39:49. Dupy nie urwało, ale nie narzekam.

Wrzesień

Bieg 7 Dolin


Wbiegam sobie na metę lekkim krokiem kończąc z czasem 15:26:21. Wg. Garmina do 100 km zabrakło 500 metrów. 
Jaki ja w tamtej chwili byłem szczęśliwy.
Do tej listy należy jeszcze dopisać cykl Monte Kazury, który był świetny.
Patrząc, na te krótkie  cytaty, mogę powiedzieć, że
- głupio się cytuje samego siebie
- jestem grafomanem
-ze startów jestem zadowolony
No dobrze, czas wyrwać się z tej zadumy i wrócić do rzeczywistości. Grudzień treningowo trochę w kratkę. Z jednej strony zadowolenie. I podbiegi pod Agrykolę idą dobrze (14 powtórzeń daje mocno w dupę), i długie wybiegania też spoko (fakt, że tempo jest zatrważająco wolne, ale, już wspominałem o starości). Z drugiej zauważyłem, że po mocnej najebce nie jestem w stanie na drugi dzień zmusić się do treningu - i nieważne czy to bieganie, czy siłownia, stąd mam pewne luki w treningu.... Zatrważające, ale to kolejny znak starości - regeneracja już nie ta sama co kiedyś.

W obrazkach runlogowych grudzień  wyglądał tak:






A teraz? A teraz, po wczorajszym próbnym sylwestrze, zaprzeczając sam sobie, idę na ostatnie w tym roku kilometry. Na ciężkim kacu....
I wpisując się w trend  życzeniowy, życzę Wam biegowego nowego roku!


niedziela, 11 grudnia 2016

3000

Właśnie dziś, roczny  licznik kilometrów, przekręcił się na 3000.

Tak to wyglądało:


Celebracja izotonikiem i bananem, nie jest tak dobra jak wódą i tatarem, ale cóż....


Ps. W żadnym roku wcześniej tyle nie przebiegłem.

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Ruszyła maszyna po szynach ospale...

I mam nadzieję, że skończy się tak samo jak u Tuwima. Znaczy:

...Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las,
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas...

Po miesiącu wdrożenia się w ruch, listopad miał byc pierwszym miesiącem, w którym trening zacznie się bardziej poważnie. Plan było dobry, a wszyło..hm..jak wyszło. Ale po kolei.
Sam uknuty,chytry, plan treningowy, nie różni się za bardzo od  tego co zawsze. Być może, od maja spróbuje jakieś nowe bodźce, ale jak coś działa dobrze, to póki co nie chcę psuć. 
Powiedziałbym, ze klasyka:
- dzień siły biegowej ( a zasadniczo podbiegów) - planowo chce ich wykonać sporo więcej, bo i w góry trochę wyższe jadę. Jak do Sudeckiej Setki i B7D Agrykolę zaliczałem maksymalnie 12 razy, tak teraz, już na koniec stycznia, chciałbym aby powtórzeń było 20. Czy się uda? Mam nadzieję.
- dzień wariacji - trochę pierwszy, trochę drugi zakres - z rosnąca (do 100% treningu) przewagą drugiego zakresu. Dodatkowo, na koniec, bieganie po schodach. Zdecydowałem sie na ten element, ze względu na to, że jest to dość specyficzny wysiłek,  a na Maderze, roi się od schodków w górę i w dół.
- dzień "szybkościowo-wytrzymłościowy" - w sumie to chodzi o bieg z narastająca prędkością (zakładam, że do 20km, ale zobaczymy).
- wycieczka biegowa - ambitnie stawiam sobie plan zrobić trzy pięćdziesiątki w nowym roku. Styczeń, luty i marzec.
Do tego dzień - dwa dni - męczenia ciężarów na siłce. Ale tak rekreacyjnie. 
Trzy tygodnie dokładając "obciążenia" i czwarty tydzień, regeneracyjny.  W teorii, jak dla mnie, wygląda dobrze. W praktyce zobaczymy, czy cielsko to zniesie (SKS te sprawy...)

No i pierwsze trzy tygodnie szło zgodnie z założeniami. Nawet tempo, jak myślę, bywa miejscami odrobinę za szybkie, ale jestem pewien, że niedługo mi przejdzie i zwolnię. Po trzech tygodniach nastąpił tydzień regeneracyjny, który splótł się z moim urlopem. Miejsce urlopu - miejscowość  Tajlandia. Warunki do biegania - bardzo ciężkie. Rzecz jasna, mam na myśli uwarunkowania pogodowe, bo przecież wiadomo, ze chlanie do później nocy alkoholu o smaku paliwa lotniczego wraz z paczka papierosów nie jest niesprzyjającym warunkiem...

Najlepszym przykładem niech będzie zestawienie dwóch, teoretycznie, takich samych  treningów (pod względem tętna - nie dystansu). Tajlandia po prawej:



Koszmar. Za to "stadion lekkoatletyczny", na którym przyszło trenować...Cudo.


Ale jak to mówią, trening w chujowych warunkach liczy się podwójnie, więc pomimo tego, że nie wybiegałem tam tego co miałem w planach i tak jestem zadowolony.
Wywiozłem też jeszcze jedną ważna lekcję. Bieganie po schodach na kładkę nad ulicą, to pikuś. Prawdziwy test był tutaj:

Po odbyciu drogi góra - dół, aż trzęsły mi się łydki (co ciekawe nie czułem, że ś zmęczone, a drżały, jakbym bał się powietrza, które mnie otacza.).
 Obrazkowo-kalendarzowo listopad wyglądał tak:






Razem 262km.