poniedziałek, 5 grudnia 2016

Ruszyła maszyna po szynach ospale...

I mam nadzieję, że skończy się tak samo jak u Tuwima. Znaczy:

...Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las,
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas...

Po miesiącu wdrożenia się w ruch, listopad miał byc pierwszym miesiącem, w którym trening zacznie się bardziej poważnie. Plan było dobry, a wszyło..hm..jak wyszło. Ale po kolei.
Sam uknuty,chytry, plan treningowy, nie różni się za bardzo od  tego co zawsze. Być może, od maja spróbuje jakieś nowe bodźce, ale jak coś działa dobrze, to póki co nie chcę psuć. 
Powiedziałbym, ze klasyka:
- dzień siły biegowej ( a zasadniczo podbiegów) - planowo chce ich wykonać sporo więcej, bo i w góry trochę wyższe jadę. Jak do Sudeckiej Setki i B7D Agrykolę zaliczałem maksymalnie 12 razy, tak teraz, już na koniec stycznia, chciałbym aby powtórzeń było 20. Czy się uda? Mam nadzieję.
- dzień wariacji - trochę pierwszy, trochę drugi zakres - z rosnąca (do 100% treningu) przewagą drugiego zakresu. Dodatkowo, na koniec, bieganie po schodach. Zdecydowałem sie na ten element, ze względu na to, że jest to dość specyficzny wysiłek,  a na Maderze, roi się od schodków w górę i w dół.
- dzień "szybkościowo-wytrzymłościowy" - w sumie to chodzi o bieg z narastająca prędkością (zakładam, że do 20km, ale zobaczymy).
- wycieczka biegowa - ambitnie stawiam sobie plan zrobić trzy pięćdziesiątki w nowym roku. Styczeń, luty i marzec.
Do tego dzień - dwa dni - męczenia ciężarów na siłce. Ale tak rekreacyjnie. 
Trzy tygodnie dokładając "obciążenia" i czwarty tydzień, regeneracyjny.  W teorii, jak dla mnie, wygląda dobrze. W praktyce zobaczymy, czy cielsko to zniesie (SKS te sprawy...)

No i pierwsze trzy tygodnie szło zgodnie z założeniami. Nawet tempo, jak myślę, bywa miejscami odrobinę za szybkie, ale jestem pewien, że niedługo mi przejdzie i zwolnię. Po trzech tygodniach nastąpił tydzień regeneracyjny, który splótł się z moim urlopem. Miejsce urlopu - miejscowość  Tajlandia. Warunki do biegania - bardzo ciężkie. Rzecz jasna, mam na myśli uwarunkowania pogodowe, bo przecież wiadomo, ze chlanie do później nocy alkoholu o smaku paliwa lotniczego wraz z paczka papierosów nie jest niesprzyjającym warunkiem...

Najlepszym przykładem niech będzie zestawienie dwóch, teoretycznie, takich samych  treningów (pod względem tętna - nie dystansu). Tajlandia po prawej:



Koszmar. Za to "stadion lekkoatletyczny", na którym przyszło trenować...Cudo.


Ale jak to mówią, trening w chujowych warunkach liczy się podwójnie, więc pomimo tego, że nie wybiegałem tam tego co miałem w planach i tak jestem zadowolony.
Wywiozłem też jeszcze jedną ważna lekcję. Bieganie po schodach na kładkę nad ulicą, to pikuś. Prawdziwy test był tutaj:

Po odbyciu drogi góra - dół, aż trzęsły mi się łydki (co ciekawe nie czułem, że ś zmęczone, a drżały, jakbym bał się powietrza, które mnie otacza.).
 Obrazkowo-kalendarzowo listopad wyglądał tak:






Razem 262km.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz