niedziela, 2 listopada 2014

Już na tropie jest Inspektor Gadżet....

 Specyfika biegu na setkę wymaga, poza odpowiednimi przygotowaniami, rozszerzenie asortymentu przedmiotów niezbędnych (chyba niezbędnych; nie wiem amatorem jestem i laikiem, więc mogę pieprzyć trzy po trzy...), z którymi nigdy w życiu styczności nie miałem. Nie miałem, bo, parafrazując pewną kampanie społeczną  nie brałem, bo nie potrzebowałem brać...  Teraz jednak czas warto rozpocząć wyścig zbrojeń. Musze przyznać, że producenci sprzętów wszelakich nie zasypiają gruszek w popiele i ogrom towarów powala na kolana.  Gdybym był galerianką, to pewnie do pięćdziesiątego roku życia bym zaprztalał zarobkowo po Galerii Mokotów, żeby to wszytsko mieć :)
Po zachłyśnięciu się tym jakie to wszystko piękne, cudne i niezbędne  i w ogóle odkurzyłem swój dawno nie używany zdrowy rozsądek  i przygotowałem krótką listę.
Pierwsza rzecz - plecak z bukłakiem. Czego by o mnie nie mówić,  to podczas biegania, chleję w opór. Serio. Przyzwyczaiłem się do delektowania się jakimkolwiek napojem raz na kilometr i  żebym pękł muszę się napić. Na dokładkę, dość często zdarza mi się wyjść na trening na strasznym kacu i wtedy moje potrzeby rosną jeszcze bardziej. Trzymając się terminologii samochodowej spalam jakieś 0,5litra izo/20km. Oczywiście w ekstremalnych przypadkach, tak samo jak samochód, więcej.
Rzecz druga - czołówka. Zdecydowana większość setek, z których miałem przyjemność czytać relacje, startuje w jakichś nieludzkich godzinach. W takich, których przeważnie się nie pamięta -  3:00 czy 4:00.I się leci po tych terenach niezurbanizowanych, gdzie jest ciemno jak w ....hm...hm....no nie pasuje tylko jedno - jest ciemno jak w dupie.
W dalszej perspektywie być może jakieś trialowe buty, ale będę o tym myślał, jak będę musiał pożegnać obecne.

Poszukiwania plecaka nie trwały w sumie długo. Fajnie sobie poczytać o użytych w plecakach technologiach i wymyślnych trikach (chociaż też bawi - wyczaiłem plecak z "aktywnym zawieszeniem". Ciekawe czy pneumatyczne czy hydrauliczne hahaha..) jednak przy cyferkach włosy stają dęba. Co poradzić? W domu się nie przelewa (raczej przepala i przepija), grubych baniek nie zarabiam, więc jednym z głównych wyznaczników jest cena.
Z pomocą przyszedł nieoceniony  Decathlon, ze swoją marką Quechua i drogą kupna nabyłem takie oto cudo:
Model MT20.
Bukłak jest, rurka jest, jakieś kieszonki są, miejsce w plecaku na jakieś pierdolety po napełnieniu bukłaka jest...chyba więcej do szczęścia nie będzie potrzebne.
Dzisiaj zabrałem go w dziewiczy rejs. Pierwsze wrażenie: kurna..jakie to dziwne..biegnę z plecakiem. woda cichutko chlapie w plecaczku, gumowa rura popiskuje, ludzie się na Ciebie gapią jak na idiotę..
Ale z upływem dystansu zapominałem o tym, że go mam ze sobą. Przypominałem sobie tylko wtedy, gdy sięgałem po rurę, żeby złapać łyka (pierwsza uwaga jaka mam - po użyciu i "zamknięciu" ustnika, jeszcze się  z niego trochę ulewa; nie to żeby jakoś przeszkadzało,  ale ...).
Ciekawi mnie tylko jak się sprawdzi w zimę. Bo nie wierzę, że ten cholerny ustnik nie zamarznie :) Z bidonem nie było kłopotu, po prostu odkręcałem korek i chlup...a tu? Trzeba będzie coś opracowac na mrozy.  No i  ciekawe po jakim dystansie zaczyna wkurwiać. Po 23km jeszcze nie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz