środa, 13 maja 2015

Black night...

        Co by dużo nie mówić, kiedyś to robili numery. I muzyka i teksty...Weźmy pod lupę piosenkę z 1970 roku.:
Black night is not right,
I don't feel so bright...
  
       I to jest   prawda, jak w mordę dał. Skąd to wiem? Prosta sprawa - wybrałem się na bieganie z czołówką. Do tej pory, jedyne gdzie z nią się udawałem, to tereny w pełni zurbanizowane (na potrzebę tekstu Łazienki Królewskie są także terenem w pełni zurbanizowanym). Niby tam ciemno, ale zawsze gdzieś jakiś refleks światła, jakiś błysk latarni, samochód z ksenonami, rowerzysta z lampeczką...Coś zawsze gdzieś rozjaśni mrok. Tym razem, w ramach przygotowań wybrałem się nocą do lasu. Normalnie jak bieg w czarnej dupie dziurze. Widzisz tylko to, na co padnie światło lampki, a reszta pogrążona w ciemnościach. Źle mówię - pogrążona w cholernej nicości. 
       Wrażenia? Skok adrenaliny jest. Niby jestem dorosłym facetem i żadnego lęku przed taką wycieczką nie czułem, ale wyskakujący, nagle, z za krzaka jelonek, może sprawić, że mózg wysyła sygnał do zwieraczy, ze chyba warto wypuścić coś odstraszającego. Drugie wrażenie? Nocą w lesie jest cholernie głośno. Wszelkie leśne stwory, chyba tylko czekają na to, aż zgaśnie światło i ludzie zabiorą się do domów. Wtedy zaczyna się koncert - ptaszyska, żaby jakieś...Posłuchać  jest miło. I słuchałbym, rozkoszował się każdym dźwiękiem, gdyby nie to, że w takim biegu muszę być non stop skupiony. Chwila rozluźnienia, chwila odpłynięcia gdzieś myślami, powodowała, że się potykałem. Podobnie z rozglądaniem się. Normalnie, w dzień, biegniesz i podziwiasz ten cały las. Drzewa, krzaki...A w nocy? Światło pada tam gdzie odkręcasz głowę. Patrzysz w lewo, chcąc jednocześnie kątem oka widzieć co masz pod nogami? Nie ma szansy..W prawą stronę, co może być zaskakujące, jest tak samo.  Dodatkowo światło z czołówki (nie wiem, może akurat tej, która ja mam),  wysysa barwy z otoczenia. Wszystko jest takie blado nijakie. Patrzę na ziemie i nie wiem, czy to runo leśne, czy ścieżka....A jeszcze trzeba na oznakowania szlaku patrzeć, żeby wybiec tam, gdzie się chce, a nie w Berlinie czy innym mieście...
        Jak na pierwszy raz to uczucia mam mieszane, z przewaga jednak tych negatywnych. Wolę widzieć co się dzieje wkoło mnie. Jak połączę, w wyobraźni,  zbiegi ze Szczawnicy, z tymi ciemnościami i światłem z czołówki, to już widzę swoje połamane nogi i guzy na głowie. Dodatkowo, gdy słyszę, że niektórzy latają po lesie w nocy, bez żadnego świtała, to przed oczami staje mi pewne wydarzenie z dzieciństwa. Mazury.. góra ze zboczami porośniętymi gęsto drzewami...bluza narzucana na głowę, przez którą ledwo co widać...szybki zbieg ...błysk...a później już tylko namiot i guz na czole. Tak, więc tego...dzięki..nie skorzystam.
          Mając jednak na uwadze to, że Sudecka Setka startuje o 22:00, a słońce wschodzi w czerwcu koło 4:00 (tak mi się coś kojarzy.. podczas powrotów o tej godzinie przeważnie kiepsko u mnie z pamięcią...), co oznacza 6 godzin biegu w ciemnościach, wybiorę się jeszcze przed tym startem na nocne bieganie.
          Co ciekawe 25 kilometrów w ciemnościach i 25 kilometrów wykonanych dzień później (taki back to back w sumie...9 godzin między biegami) zrobiłem w takim samym tempie. A więc, nawet jak będzie jasno to za cholerę szybciej nie pobiegnę.

..I don't need a dark tree,
I don't want a rough sea,
I can't feel, I can't see...



A dla tych, którzy nie znają cytowanej pieśni:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz