czwartek, 3 września 2015

Rollercoaster

I już. 
Wakacje, oczywiście dla tych, którzy mieli wakacje, są już tylko letnim wspomnieniem. Fala upałów, która nękała Warszawę i okolice - czyli całą Europę - odeszła razem ze wspomnieniami o wakacjach. Pożółkłe liście powoli zaczynają zalegać na wyschniętych trawnikach, zapowiadając nieuchronnie zbliżająca się jesień. A w raz z jesienią przyjdzie deszcz, plucha, deprecha, nostalgia i melancholia.... Aż nie chce mi się o tym myśleć, że ktoś tak może myśleć :)  
Porzucając roztrząsania filozoficzne, czas na krótką analizę  sierpnia. Miesiąc jak kolejka górska. Na początku fajnie, później dół, później jeszcze większy dół, później faza zobojętnienia..aby na koniec stwierdzić, że i tak wszystko jedno. Ale po kolei. Początek, na fali lipcowego optymizmu był obiecujący. Trzymałem sobie nawet wyższe tempo na treningach, wierząc, że potrafię zagrać na nosie własnej fizjologii i innym większym i mniejszym trenerom mówiącym o tym, że pewne rzeczy przychodzą z czasem. A ja? Nieee....Ja stwierdziłem, że można strzelić palcami i dwa miesiące treningów można pominąć i tylko zbierać ich plony. Zdradzę Wam tajemnice - ni chuja nie jest to możliwe! W pewnym momencie przyszło załamanie (zrucałbym na pogodę, ale nie lubię sam się oszukiwać). Zacząłem zwalniać, męczyć się, a na dokładkę, pogłębił mi się brak motywacji. Brak celu, to powolne kierowanie się w niebyt...
Treningi sobie szły swoim torem, raczej z luźnym podejściem. Oczywiście tylko biegam - ćwiczenia ogólnorozwojowe i core stability, jak leżały tak leżą. Może ktoś je w końcu podniesie. Miłym przerywnikiem, była wycieczka w góry. 16 km w okolicach Żywca. Troszkę ponad dwie godzinki, ale po ciężkiej trasie i z balastem pod postacią Mojej Lepszej Połowy, która po tych przebieżkach pożegnała się z myślą o starcie  na dystanie 34 km  na Festiwalu Biegów Górskich.
Jak wyglądał Żywiec? tak:
A późńiej szybki prysznic i wycieczka do muzeum miejscowego browaru. Całkeim ciekawe i fajne, ale latanie po górach zdecydowanie bardziej zabawne. 
Później dopadło mnie jakieś zapalenie i tydzień żarłem antybiotyk, co wpłynęło bardzo negatywnie na mnie i moje chęci do życia. Beznadzieja. Pić nie możesz, jak się ruszasz to zaraz leje się z Ciebie, jak z sikawy strażackiej. Ostatni dzień kuracji antybiotykowej przypadał na dzień startu w II BMW Półmaratonie Praskim. Jeszcze na dwie minuty przed strzałem startera, zastanawiałem się, czy nie wycofać się. Koniec końców, poleciałem i nie żałuję. Jak na to, jak się czułem i jak przepracowałem ten tydzień, poszło całkiem nieźle -1:41:49. 

Miesiąc w podsumowaniu wygląda tak:









Łączenie 261 km. Ujdzie. 

Co w najbliższym czasie? Wspomniany Festiwal Biegowy - 34 kilometry . Maraton Warszawski, zasłużony urlop i niesamowicie kuszący Maraton Trzeźwości w Radomiu (Jezu jakie to jest combo ).

A tymczasem pakuje buciki i lecę na Agrykolę na Test Coopera. Sam jestem ciekawy jak pójdzie. 
Przed wyjściem powiem głosem moralizatora - mierzcie siły na zamiary. Parafrazując: od tysięcy lat wszystkim cywilizacjom, kulturom i religiom, wielkim wojnom i rewolucjom, najwybitniejszym ludziom na świecie zawsze towarzyszy kupa. Teraz rozumiesz... to jest życie. Mnie oszukasz, przyjaciela oszukasz, mamusię oszukasz, ale organizmu nie oszukasz.
Raz do roku sobie o tym przypominam. Przynajmniej.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz