środa, 31 sierpnia 2016

Ostatnia prosta....

I znów. Jak w zeszłym roku. Chociaż w tym odrobinę wcześniej. Nadchodzi koniec sezonu. Jeszcze chwila,  ostatni start i już. Ale za to jaki start. Bieg 7 Dolin. Największe wyzywanie biegowe, jakie sobie postawiłem. Niby sto kilometrów już udało mi się przeczłapać, ale porównując B7D z Sudecką Setką, trzeba postawić po drodze jeszcze górę o wysokości  mniej więcej 1700 metrów. Na przykład Babią Górę. Ciężko powiedzieć jak to się zakończy. Zachwycony będę, jeżeli zrobię to w 15 godzin. Z szacunków, które robię na papierze, wychodzi 15,5 godziny, limit wynosi 17 godzin. Więc niewielki margines  błędu.  Poza oczywistą radością z ukończenia, okazją do pijaństwa, wycieczką w góry, start ten ma odpowiedzieć na jedno zajebiście ważne pytanie. Kim jesteś i dokąd zmierzasz? Czy myśleć o starcie w 2017 w MIUT czy jeszcze, jak mówi pani Halinka Osoba czeka!  Wolałbym nie  czekać..Wiadomo ile się na tym łez padole jeszcze pożyje? No, ale nie chciałbym też tam pojechać i umrzeć.
Po lipcowej, biegowej degrengoladzie, sierpień prezentuje się lepiej. Może nie widać tego w samych wynikach, ale jakoś i czuję się lepiej i optymistyczniej patrzę  nawet na niepowodzenia, doszukując się w nich pozytywów i rzeczy do wyciągania wniosków.  Myślę, że duży wpływ na to miała wycieczka w góry. Pojechałem z Moją Lepszą Połową na rekonesans jej trasy na Festiwalu Biegowym (startuje na 34 km; niestety moje obliczenie wskazują na to, że jej nie dopadnę po drodze i nie wbiegniemy razem na metę trzymając się za rece, jak para zakochanych nastolatków się nie pościągamy. Chyba, ze poczeka na mnie ze 3 godziny na starcie :) ). Zrobiliśmy sobie dwa wybiegania po 25 kilometrów. Czasy może i bez szału, ale frajda bezcenna.




Ech...czemu ja do tych gór mam tak daleko. Tak tam pięknie i w ogóle. Zazdroszczę (wiem wiem..paskudne uczucie)  tym, którzy tam mieszkają, bądź dojazd im zajmuje z godzinę. Ja się tłukłem sześć ...

Tydzień później - wybieganie po Kampinosie. Miało być 50km, skończyło się na dystansie maratonu. Pomimo znacznego skrócenia trasy i tak byłem zadowolony. Spokojne tempo (6:23), rozkoszowanie się i słońcem i burzą i błotem... Kwintesencja z biegowej radości. Szał ciał. 

I na koniec miesiąca (oraz tygodnia) start w BMW Półmaratonie Praskim. Jak było? Słowem wstępu o tak:

A później, wraz z upływem czasu, od strzału startera było jeszcze goręcej. W słońcu było z milion stopni. Ludzie na trasie padali jak muchy. Tyle dobrego, że duża część z nich zachowała zimną (o ironio) krew i spokojnie zatrzymywała się w oczekiwaniu na służby medyczne. 
Ja, sam nie wiem czemu, bo przesłanek ku temu nie było, zasadzałem się na życiówkę. No...do 14 kilometra było jeszcze jako tako, a później już wolnej. I woolniej... I woooolniej.... I jeszcze do mety brakowało trochę, wiec zwalniałem nadal. Finalnie 1:39:49. Dupy nie urwało, ale nie narzekam.

Sierpień łącznie to 311 km. Całkiem sporo jak na mnie. Teraz tylko doczłapać do końca tygodnia, "start kontrolny" w Monte Kazura i finał finałów.... czekam!

Sierpień wyglądał tak:





I na koniec końców wspomnienie z Wierchomli Małej.
Plotki o tym, że na zdjęciu jestem ja, są kłamliwe...
 
Do zobaczenia w Krynicy! 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz