piątek, 7 kwietnia 2017

Daj ać ja pobiegam, a ty pocziwaj...

          To dziś. Dziś zakończyłem ciężką część przygotowań do MIUT. Jutro jeszcze wyskoczę w góry Świętokrzyskie, żeby dwa dni wesoło pohasać (nie sądzę, żebym łącznie zrobił więcej niż 45km), a później 11 dni  czasu, który, jak kobieta, nie jedno ma imię. Możesz to nazwać BPS, możesz powiedzieć szlif, nazwij to taperingiem, albo uzasadnioną chwilą lekkiego lenistwa. Jak zwał, tak zwał - wiadomo o co chodzi. 
         Jakie mam odczucia? Czuję, że biegowo, przygotowałem się dobrze. Miałem kilka wpadek treningowych (nie wnikając już w to, czy z lenistwa, czy z braku sił). Sprawy około biegowe- jak ćwiczenia, czy odżywianie - no tak średnio bym powiedział. Marzec był dość intensywny - łącznie 335km (jak się okazuje tylko raz w życiu - w maju 2015 - przebiegłem więcej). Na wynik ten składa się, między innymi, wycieczka na Półsetkator Świętokrzyski (  ichniejsza mordoksiązka ). Jeżeli będziecie mieli okazję wybrać się na jakieś bieg happeningowy, który organizują, nie wahajcie się nie chwili. I pobiegacie po górach, a i zjecie coś pysznego ("ogórki meksykańskie" - mniam), zostanie zabawieni rozmową...Elegancja w najczystszej postaci. 
             Co więcej? W marcu też zrobiłem jedną z dwóch zaplanowanych pięćdziesiątek. Dzięki temu przypomniałem sobie, jak to jest, jak się długo biega.... A wiadomo, że zajebiście, nie? Oczywiście zajebiście patrząc z perspektywy czasu, bo jak się okazało, że zamiast 50km, musze zrobić 51km, bo zabłądziłem, to nie było to,  takie fajne.
                Punktem szczytowym, w którym poczułem, że jest całkiem dobrze, był start w 12 Półmaratonie Warszawskim. Przebłyski dość szybkiego biegania miałem już wcześniej, podczas robienia BNP, ale na połówce przeszedłem sam siebie, robiąc życiówkę (tak, wiem 1:33:46 nie powala, ale...ale to moja nowa życiówka i już :) ). Od strzału startera wszystko się układało dobrze. Chciałem pobiec na 1:35:00, ale nogi niosły, pogoda dopisała (było chłodno i prawie bezwietrznie), menele na Pradze kibicowali, aż miło. Po prostu warunki marzenie. W nagrodę za życiówkę, skróciłem sobie drugi bieg tego dnia z 18km do 11. Warto było walczyć. Stwierdzenie "punkt szczytowy" nie było użyte na wyrost. Od polówki, czuję leki zjazd, ale wierzę, że najbliższe dwa tygodnie wrócą świeżość i Madera da się pokonać.
Marzec,w obrazkach, zaprezentował się następująco:







Jak widać obrazki złapały też pierwszy tydzień kwietnia i drugie dłuuugie wybieganie - 49km. Trochę słabiej (czasowo) niż to pierwsze, ale i na niższym tętnie i w trudniejszych warunkach (pierwszy mega słoneczny weekend AD2017 - chyba ze 26 stopni było).


A teraz idę się pakować, żeby z rana do Świętej Katarzyny pojechać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz