wtorek, 2 grudnia 2014

No i liść opadł....

Szybko zleciało...Listopad miał być miesiącem wdrożenia się w reżim treningowy, a wyszło..hm...jak wyszło. Patrząc na suche cyferki, to nie tak źle - zrobiony kilometraż, w porównaniu z październikowym, to duży przeskok ( z 90km na 212km), zrobione jedno trzydziestokilometrowe wybieganie, wdrażanie się w zbiegi...No, ale niech te plusy nie przysłonią nam minusów :) Waga w górę o trzy kilo, powrót do jarania szlugów, nie tylko "przy wódzie", odpuszczanie dni treningowych,  tempo biegu duuuży zjazd...
No i cytując poetę, bo tylko SZtuka, przez duże SZ odda ten stan:

Wszystkie jazdy na zerwanym, które robię na imprezkach
to najlepsze wspomnienia, gdybym tylko je pamiętał
Całą noc najebany...


Mówiąc szczerze, ostatni tydzień, pod tym względem był owocny - co zreszta będzie widać na poniższym obrazie (tytuł obrazu "Ja i moje listopadowe zmagania, w ujęciu greenshota")




No cóż..Nie pozostaje nic innego tylko wierzyć w to, że grudzień będzie przynajmniej tak samo udany. W obu konkurencjach :)
Niby pogoda nie zachęca (wieje jak w kieleckim.Przynajmniej jak w kieleckim), no ale kurwcze, to nie pierwsza zimy, którą będę biegał..ale mówiąc szczerze, czegoś mi brakuje.Nie wiem sam co to jest.Zapał?Radość?Sens?A może po prostu mam kryzys wieku średniego...
I ciemno się zaczyna robić - czas na zakup czołówki. Tylko jakichś wyjadaczy muszę podpytać o ilość luksów czy innych lumenów, żebym nie musiał się noktowizorem wspierać.
Aloha!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz