poniedziałek, 2 lutego 2015

Kolejny raz straciłem swój rozsądek, to kolejny raz...

Kolejny miesiąc zleciał, jak z bicza strzelił. Kurcze, prowadzenie kalendarza treningowego, wraz z nieuchronnie zbliżającymi się datami, które wyznaczają  koniec kolejnych etapów, doskonale uzmysławia mi, jak szybko staję się starym dziadem. Kiedyś byłem piękny i młody, później tylko piękny, a teraz...a teraz już mi w uszach brzmi mówione poważnym tonem "z prochu powstałeś i w proch się obrócisz..". Więc nie ma co się opieprzać, tylko szybciutko próbować zrealizować to czego się chce, a jednocześnie korzystać, czerpać z życia garściami wszelkie przyjemności, na jakie tylko ma się ochotę. 
Jeszcze tydzień temu myślałem, że tytuł tego wpisu będzie brzmiał "This is Spartaaaaa......" czy jakoś podobnie, bo byłem święcie przekonany, że po raz pierwszy w historii miesięczny licznik przekręci niezłamana, jak do tej pory, liczbę 300. No, ale tytuł brzmi tak jak brzmi, a przebieg w styczniu zatrzymał się na 282,52 km (co jak sprawdziłem w notatkach  i tak jest swego rodzaju życiówką. Pobitą o całe 130 metrów). 
W skrócie styczeń nie był taki zły. Ba, połowę miesiąca zrobiłem zgodnie z planem. W drugiej połowie, raz mnie dopadł potężny leń,  a raz potężny kac. I kiedy mówię potężny, to naprawdę taki był. I leń i kac, żeby nie było, że jakoś wybiórczo to traktuję. Ale święcąc dni święte, ani razu nie wypadło mi z planu długi wybieganie, ani podbiegi. Obie te jednostki treningowe staram się traktować priorytetowo i ich nie odpuszczać. 
W słynnym już, w niektórych kręgach,  ujęciu z grinszotowym, styczeń wyglądał tak:





Uogólniając jestem zadowolono ze stycznia. Bo i się pobiegało i popiło i potańczyło i w ogóle...Tak, tak, wiem..Będę płakał po pierwszym starcie w górach. Będę pluł sobie w brodę, że zamiast pobiegać poszedłem popić. Ale tymczasem na mazowieckich równinach panuje inne uczucie.

Ach i jeszcze jedno novum. Przypuszczalnie za start w Biegu Mikołajów, bo przecież nie za dobre występki,  święty podrzucił pod drzewko iglaste takie oto cudo:

Garść suchych informacji: - okaz na zdjęciu to Nomad L-HLS-NL2-G Mactronica. Ulotka twierdzi, że daje radę przez 40 godzin tworzyć świetlaną przyszłość z mocą 180 lumenów. Wspomniana ulotka mówi też, ze zasięg światła to 120 metrów, ale z tym bym uważał.
Pierwsze wrażenia z biegu z czołówką? Takie same jak z plecakiem - jest dziwnie. Ludzie, też patrzą na Ciebie dziwnie. Szczególnie, gdy wybiegasz z jakiegośc ciemnego zakamara w Łazienkach Królewskich, podczas gdy ktoś inny, w innym ciemnym zakamarku stara się spokojnie i bez stresu pic piwo. Raz jeszcze wybaczacie chłopaki. Nie chciałem was przestraszyć.
Nie biegałem z nią jakoś długo. Kilka razy po 30, 40 minut, a jakoś nie mogę się zmusić do tego, żeby założyć ją na długie wybieganie, żeby sprawdzić jak to jest z czołówką kilka godzin na głowie.
No i dobrze by było polecieć gdzieś, gdzie jest naprawdę ciemno, żeby sprawdzić jak to jest...

Tymczasem zostawiam Was z przyczyną jednego z odpuszczonych treningów. Jak mówiłem wcześniej, może będę przeklinał później te chwile, ale  Dj Aphrodite na żywca daje radę. A też jest starym dziadem..




A tymczasem lecę. Nie..nie biegać. Czeka na mnie "Ida".Czas w końcu obejrzeć to czym się zachwycają inni. I później surowo ocenić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz