środa, 25 lutego 2015

Niemożliwe staje się możliwe...

A jednak się udało. To co kiedyś było celem samym w sobie, teraz stało się częścią  większego planu.

 Jeden obraz wart tysięcy słów.  A przy założeniu, że jedno słowo to jeden metr, to nawet czterdziestu dwóch tysięcy dwustu słów.
Pierwszy raz w życiu przemierzyłem dystans maratoński, jako długie wybieganie. Czas? Najgorszy jaki kiedykolwiek osiągnąłem. Radość?  Nooo...ta po ukończeniu maratonu jako zawodów, także zawsze była większa. Ubaw?  Po pachy :) To naprawdę niesamowite. Wstać rano i pyk...przebiec maratan jako trening.
Ba, nawet poniedziałek nie przywitał mnie jakimiś specjalnie dużymi bólami w nogach. Plecy za to, podczas biegu, napieprzały...Wniosek? Zacznij robić ćwiczenia na plecy!!!! Chyba naprawdę czas sie do tego przyłożyć, bo, niestety, nad czym ubolewam, cały czas traktuję je po macoszemu...Czasem trochę deskę, czasem parę brzuszków..z naciskiem na "czasem i "trochę".
A w niedzielę? Zamach na najdłużej przebiegnięty do tej pory dystans. Celuję w jakieś 46-47 km. Jak będzie zobaczymy.

Może będziecie mieć mnie za idiotę, ale to naprawdę fajne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz