piątek, 11 sierpnia 2017

Ja wiem, że czasem są upadki i wzloty.....

...ale najtrudniejsze do biegania, są cholerne powroty. 

         Długo.  Długo nie mogę dojść do takiej formy jakiej, w chwili obecnej bym sobie życzył. Po Maderze miałem 17 dni rozpusty. Nie robiłem, praktycznie, nic. Nooo...do roboty chodziłem. Ale tak sportowo, to nic.Maj był przeplatanką nakurwiania wódy z lekkim bieganiem. Wóda się lała, z racji wesleno-wieczorokawalersko-weslenych. Bieganie napawało optymizmem - niby lekkie rozruchy, ale jakoś tak przyjemnie i bez większej męki. Ot 150 km łącznie. A to jakies 10km w 5:35min/km, kilka podbiegów, tu trochę w drugim zakresie...takie tam wprowadzenie się po nicnierobieniu. jak na tamten moment było dobrze. Czujność została uśpiona....
           Przyszedł czerwiec. Wszystko zaczęło siadać....Kilometraż się zwiększył (cały czerwiec to 263 km), ale zaczęło doskwierać lenistwo. Ciągłe aaaa...dzisiaj sobie odpuszczę trening...do Maratonu Warszawskiego jeszcze tyle czasu..jakoś to będzie...jakoś się zmobilizuję niebawem... Chuja tam, się zmobilizuję. Za cholerę, nie zrobiłem żadnego z zaplanowanych BNP (dwa razy w ogóle nie poszedłem, dwa inne razy nie zrealizowałem treningu - albo za wolno, albo za krótko...).
To co było w czerwcu fajne, to wycieczka z Szanowną Konkubiną na Bieg Wierchami. Ja, jako stateczny starszy pan, wybrałem trzydziestokilometrowy bieg Waligóry, za to Moja Lepsza Połowa, postanowiła, jako ultras narodzić się w Rytrze i pobiegła Visegrad Ultra 55+km. Trochę wiało, padało, było błoto, ale sama imprezka na duży plus. Jeżeli będziecie mieli okazję się wyrac - jedźcie tam. 
Ach  no i tak - Konkubina przebiegła i została ultrasem pełną gęba (i nie mówicie mi, że biegi ultra  to od 1000 km w górę, a przed tym to popierdułka...bo to nieprawda).
          A po czerwcu, przychodzi lipiec.A, że lipiec do czerwca podobny, to i moje bieganie było podbne do tego, kótre było w czerwcu. Trochę przegoniłem lenia, bo grzecznie cztery treningi biegowe w tygodniu były, ale ich jakość...hm...ich jakość bardziej dawała się opisać sformułowaniem, że jakość to będzie. Treningi pod tytułem BNP cały czas w dupę (albo za wolno, albo za krótko...ech...do bani...), w długie wybiegania chciałem wpleść drugi zakres równy 1/3 całego planowanego dystansu...czasem się udało, czasem się nei udało, podbiegi ..no..cos tam podbiegam...ale przeważnie nie tyle razy co chcę; dodatkowo zdradziłem Agrykolę kosztem Kopy Cwila ( czytaj - skróciłem podbiegi treningowe  z 430 metrów na 170 metrów). Reasumując  - szału nie ma. Jedyna chwila radości i optymizmu wybuchła podczas biegu Powstania Warszawskiego. Nowa życiówka na 10km!!! Kompletnie niezamierzona, nieplanowana i ...jak widać zupełnie z niczego, co może świadczyć o dwóch rzeczach: 
- po pierwsze primo - jest ona chujowa 
- po drugie primo - mimo upływu lat, bieganie rozwija

Nowe, życiowe, tempo na dyszkę to 4:22min/km.  
Sam bieg? Oprawa i otoczka bardzo fajna - radośni ludzie, powstańcy snujący się wokół biegających śpiewając przy tym powstańcze piosenki, wieczór.... Bardzo fajnie. 
To co beznadziejne to końcówka trasy. Finisz nie jest długa prostą. Biegniesz, biegniesz...widzisz, że to już końcówka, ale nie wiesz dokładnie ile (mi tam zegarek przekłamuje, a to doda 100metrów, a to je odejmie...), skręcasz za róg ....i trach - meta stoi 50 metrów od ciebie. A w głowie myśl gdybym wiedział, to wcześniej bym przyspieszył... Trochę ratował sytuację gość, który przed zakrętam się piłował, że finisz jest zaraz za rogiem, ale ilu jest takich, co krzyczą, że meta jest blisko? Mógł organizator chociaż tablice co sto metrów, na ostatniej pięćsetce rozstawić...
Lipiec zamknał się w 308 kilometrach. 

Nie dziwi Was trochę to, ze nic nie mówię o ćwiczeniach na core? Pewnie dlatego, że ich nadal nie robię i aż głupio się powtarzać....

A teraz? A teraz jest sierpień...I to ostani dzwonek, zeby zrobić coś by godnie (oczywiście w swoich oczach) wypaść w Maratonie Warszawskim i ŁUT70.


Czas start!!!


a tymczasem idę na browary i na ekstraklasowe widowisko Legia - Piast. Poziom zbliżony do mojego biegania (patrz wspomniane, pierwsze primo).






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz